Mój sportowy biznes – 01 – Julita Furmaniak Hangar

No i jest! Pierwszy odcinek Podcaściku! Na pierwszy ogień poszła Julita Furmaniak. Jula kilka lat temu jako pierwsza zaczęła korzystać z WodGuru więc nie było innej opcji żeby została pierwszym gościem naszego podcastu.

Ponadto Jula #szefowa jest super człowiekiem i może wszystko! Czołowa polska crossfiterka. Na codzień z Szymonem (jednym z polskich crossfitowych prekursorów) tworzą Hangar, śliczny rodzinny poznański klub z bardzo ciekawą ofertą zajęć.

Zapraszam do posłuchania:

https://anchor.fm/wodguru-podcast/embed/episodes/01—Mj-sportowy-biznes–Julita-Furmaniak-Hangar-eaqion

Podcast znajdziesz również na:

W tym odcinku usłyszysz:

  • Kim jest Julita
  • Jak zmieniło się jej podejście do treningów po kontuzji
  • Jej podejście do trenowania innych osób
  • Skąd biorą pomysły na wszystkie dodatkowe zajęcia i inwestycje
  • Co uważa o multisporcie
  • Jak wygląda programowanie treningów w Hangarze
  • Jak wygląda dzień klubu z użyciem WodGuru
  • Hangar Kids i Hangar Teens i Hangar Rysiu
  • Jakie rady ma dla osób które chcą prowadzić swój klub

Strony, osoby wymienione w podcaście:

Hangar:

Julita Furmaniak:

Szymon i HNGR Programming:

Polecane przez Julę:

Transkrypcja:

Julka, gdybyś miała teraz przedstawić się wszystkim i powiedzieć: „Kim jest Jula”

Julita: Jestem Jula, mogę wszystko! Kim jestem? Po pierwsze, kocham sport. Uwielbiam uprawiać sport i poszerzać swoją wiedzę na temat ruchu. Uwielbiam się pocić i przekraczać granice w treningu. Uwielbiam też spędzać z ludźmi czas w aktywny sposób. To wszystko razem wzięte przyczyniło się do podjęcia mojej decyzji w przeszłości o założeniu klubu sportowego. Sprawić, aby wszystkie rzeczy, które lubię połączyć w jedno i wykorzystać. 

Kiedyś byłam pracownikiem biurowym, spędzałam od 8 do 10 godzin dziennie przed komputerem. Sport uprawiałam tylko popołudniami. W wieku 30 lat zdałam sobie sprawę, że cały mój dzień, jest oczekiwaniem na popołudniową sesję treningową i że wszystko, co robiłam w życiu, skupiało się na oczekiwaniu na tę jedną godzinę w ciągu dnia, którą przeznaczałam na trening. Stopniowo zaczęłam zwiększać czas poświęcany na trenowanie siebie. Zrobiłam różne szkolenia, zaczęłam trenować ludzi. Zaczęło się od zajawki spinningowej, trochę bodycombatów i w wieku 30 lat odkryłam CrossFit i wpadłam. Absolutnie!

To właśnie wtedy poznaliśmy się w Reeboku. Kiedy to było?

Julita: Tak, to było ponad 6 lat temu. To był taki czas, kiedy nie mieszkałam już w Poznaniu i dojeżdżałam do Poznania na trening CrossFitowy 70 km w jedną stronę codziennie przez 2 lata. Teraz jak sobie o tym pomyślę, to byłam wariatem, świrem (śmiech), ale rzeczywiście tak wpadłam w ten temat, a Poznań był jedynym miejscem, gdzie tego typu trening był prowadzony. CrossFit jeszcze bardzo raczkował w Polsce w związku z czym, nie miałam alternatywy.
Zaczęło się od tego, że chciałam uzupełnić swój trening o CrossFit. Z tego uzupełnienia stopniowo przeszłam na trening główny. Poznałam Szymona, który teraz jest moim wspólnikiem, przyjacielem, partnerem. On absolutnie zaraził mnie zajawką do tego, co robi. To człowiek totalnie poświęcony temu, co robi. Teraz wspólnie prowadzimy klub.
Szymon najpierw zmęczył mnie raz, potem drugi raz treningowo i okazało się, że moje ciało pozwala na więcej. Zaczęliśmy trenować więcej, intensywniej. Potem pojawiły się pierwsze starty w zawodach. 
Zamarzyłam sobie, żeby moje życie zmienić tak, żeby móc jeść, spać i trenować. I właśnie wtedy u boku mnóstwa niuansów podjęliśmy decyzję o otwarciu klubu. 

W międzyczasie otrzymywałaś tytuły najbardziej przedsiębiorczej kobiety roku? 


Julita: Tak, bawiłam się w różne rzeczy. Prowadziłam małą agencję marketingową. Najpierw pracowałam w kulturze, brałam w tym aktywny udział.

Lubisz organizować?

Julita: Bardzo! (śmiech). Miałam swoją małą firmę, agencję eventowo – marketingową i działałam na rynku lokalnym. Pochodzę z Wolsztyna i to było moje miasto, w którym różne rzeczy robiłam. Trochę aktywizowałam społeczność pod kątem kulturowym, sportowym. Organizowałam dni sportu, Silent Disco. Bawiliśmy się w rzeczy bardzo nietypowe. Dostrzeżono moją aktywność. Tytuł roku kobiety przedsiębiorczej to były moje małe kroczki, które udowadniały w mojej głowie, że naprawdę mogę wszystko. Więc, jak podjęłam decyzję o klubie to pomyślałam: ,,Musi się udać!”.

Szymon jest jednym z prekursorów CrossFit w Polsce, zgadza się?

Julita: Tak. Szymon jest jednym z pierwszych zawodników i trenerów w Polsce. Dlatego bardzo się cieszę, że trafiłam pod jego skrzydła od razu. Tak naprawdę trafiłam pod opiekę człowieka, który najbardziej znał się na rzeczy. Wiedział, co, jak, gdzie i z czym. Nie było tutaj przypadkowego treningu, wszystko było przemyślane. Ci, którzy znają Szymona wiedzą, że w jego przypadku jest absolutny perfekcjonizm. Wszystko jest przeanalizowane od A do Z, excel w głowie. 

Szymon nie lubi robić rzeczy, których nie jest pewien. Nigdy nie robi nieprzemyślanych ruchów, bez zbędnych oddechów itd.  

Julita: Nie ma przypadków (śmiech).Od samego początku złapałam Szymona perfekcjonizm i jego podejście do treningu. Też tak chciałam więc wszystko co ja robię w treningu, jest po to, żeby nie było przypadków. Chcę, żeby każdy ruch był dopracowany, zdrowy i żeby moi klienci też tak trenowali. To ma dla mnie ogromne znaczenie. Cała nasza filozofia treningowa opiera się nie na: ,,3..2..1..Go! Jedziemy do zajechania w trupa!”Uczymy ludzi trenować z głową. Trenować mądrze. Oczywiście, wykraczać poza swoją strefę komfortu i przekraczać granice, ale wszystko w zdrowych warunkach. Tu nie chodzi o to, żeby trening zrobić na śmierć i życie i przez najbliższy tydzień nie móc wstać z łóżka i się nie ruszyć. Chodzi o to, żeby zrobić trening dobrze, mocno, ale żeby móc po nim wrócić do domu, funkcjonować normalnie, pójść do pracy, zająć się dziećmi, rodziną i następnego dnia wrócić na trening. Być może odczuwać zakwas bądź zmęczenie w mięśniach, ale nie ma to być ,,zajechanie w trupa”.

Niektórzy właśnie tego oczekują po każdym treningu prawda? 

Julita: Są różne typy klientów. My chyba odchodzimy trochę od takiej klasycznej teorii CrossFitu, jej filozofii, żeby wszyscy wyszli poza tę strefę komfortu. Umarli, odrodzili się, umarli, odrodzili się… Raczej chodzi o ten progres, który ma się toczyć. To przekraczanie musi mieć ręce i nogi.

To był jeden z powodów, dla których zrobił się rozłam w Reeboku? Różnica ideologiczna tego, czego chcecie nauczyć i co chcecie zrobić? 

Julita: Myślę, że trochę tak. Nie miałam wówczas za dużo do powiedzenia, byłam tam klientem. Ścieżki Szymona z Reebokiem gdzieś się rozeszły. Podjęliśmy decyzję o otwarciu swojego klubu, bo nie mieliśmy jakiegoś innego pomysłu sportowego na siebie i chcieliśmy otworzyć klub. Mieliśmy wizję tego, jak chcemy trenować ludzi, koncentrując się na tym jak, a nie ile. Chcieliśmy się skupić na tym, żeby rzeczywiście te grupy były mniejsze, dopracowane, żeby był czas dla każdego klienta, żeby można było przepracować step by step, progresję u każdego. Jeżeli na przykład dochodzi do takiego poziomu, że masz taką liczbę klubowiczów, że nie znasz ich imion to bardzo trudno zapamiętać, jakie są ich słabe i mocne punkty. Jeżeli pracuję z klientem (a co ja sobie, jako coach wprowadziłam w życie), podczas godziny zajęć chcę użyć co najmniej dwa razy imienia każdego klubowicza, który jest na zajęciach. Co najmniej dwa razy zwrócić się do niego bezpośrednio. To spowoduje po pierwsze, że on poczuje się potraktowany indywidualnie. Ja trenuję jego, nie grupę, której oczywiście jest częścią, ale też indywiduum, który przychodzi na zajęcia. 

Druga rzecz polega na tym, że to imię muszę zapamiętać. To jest fajne, nie jest wówczas anonimowe i nie pracuję z panem X tylko rzeczywiście, jest to Kasia, Asia, Karol czy Tomek. 

Po trzecie, jeżeli skupisz się na każdej pojedynczej osobie podczas zajęć to oznacza, że musisz wiedzieć, jakie są możliwości tej osoby, czyli musisz postarać się ją poznać. Musisz nauczyć się, czego ta osoba oczekuje od tej godziny w klubie. Jeżeli przychodzi do ciebie klient zakładam, że przychodzi do nas, bo lubi to robić, bo sprawia mu to przyjemność. To jest decyzja indywidualna. Ja nikogo nie zmuszam. Jeśli klient przychodzi tu dla przyjemności to prawdopodobnie, jest to jedna godzina w ciągu dnia dla niego samego. Pracujesz, masz rodzinę, obowiązki, dodatkowe rzeczy i ta jedna godzina jest tylko i wyłącznie dla ciebie to, czego oczekujesz od takiej godziny? Żeby to była najlepsza godzina w twoim dniu. Tylko twoja. W związku z tym ja mam taką rolę, żeby sprawić, że ta godzina będzie dla niego najlepsza i że on poczuje się tutaj dobrze, że spędzi ten czas na poprawianiu siebie, czy pracy nad swoimi słabościami, nad odreagowaniem stresów w pracy, czy też spędzeniem towarzysko czasu z ludźmi, których lubi. Każdy ma inne cele, każdy przychodzi po coś innego. To ja powinnam w odpowiedni sposób zaopiekować się każdym z nich, żeby on wychodząc stąd powiedział: ,,To było dobre!”

Mamy więc mały zgrzyt, bo prowadząc klub z jednej strony chcemy mieć jak najwięcej klubowiczów, żeby klub na siebie zarabiał, z drugiej strony nie możemy ich mieć zbyt dużo, bo nie zapamiętamy ich imion, maksów itd.? 

Julita: Dlatego właśnie nie chciałabym generalizować. Przede wszystkim my nie stawiamy na ilość, a na jakość. Ja wiem, jakie są możliwości przerobowe mojego klubu wiem, ile jestem w stanie pomieścić osób na grupie. Wiem, że jeżeli będzie zbyt dużo osób na grupie to komfort mojej pracy i ich pracy się zmniejsza, w związku z czym odczucie dobrze wykonanej pracy się rozmywa. Nie chciałabym mieć wielkiego klubu. Jeżeli pomyślisz z biznesowego punktu widzenia to im więcej, tym lepiej. Więcej ludzi, więcej przestrzeni… Z drugiej strony, musisz się też liczyć z tym, że to jest po pierwsze więcej roboty. Nie chodzi o to, że uciekam od niej, ale to jest naprawdę duży wysiłek, żeby poprowadzić godzinne techniczne zajęcia z dużą liczbą ludzi na sali. Przypilnować, żeby każdy w odpowiedni sposób się rozgrzał, ruszał, wykonał odpowiedni stopień zadań, tak żeby wszystko ze sobą się zgrywało. Poziom koncentracji level hard, ale też dekoncentracji w przypadku, gdy przychodzi do ciebie grupa 12 osób na godzinę 16 następnie, ty jeszcze prowadzisz godzinę 16, a wchodzi 12 osób na godzinę 17. Kręcą się po klubie, ktoś przybija piątkę, inny o coś pyta wówczas się dekoncentrujesz. Musisz nauczyć się skoncentrować na tym, co robisz. To jest kolejny wysiłek. 
Po trzecie musisz to wszystko uporządkować organizacyjnie. Musisz poprowadzić administrację takiego klubu. Musisz posprzątać, uzupełnić papier toaletowy i przypilnować takich niuansów, które klubowicz może nie zauważyć, a tak naprawdę wokół tego, jest jeszcze mnóstwo roboty. Jeśli więc chcesz mieć dużo ludzi to musisz liczyć się z tym, że będziesz miał dużo więcej pracy. 

Trzeba będzie zatrudnić nowe osoby, a jeżeli będą nowe osoby, to ty będziesz musiała zajmować się innymi rzeczami zamiast trenowaniem.

Julita: Dokładnie i to wszystko się rozmywa. Założyliśmy, że chcemy prowadzić ten klub we dwójkę. Oczywiście to nie polega na tym, że tylko my prowadzimy zajęcia. Mamy zaprzyjaźnionych coachów, którzy nam pomagają, prowadzą zajęcia specjalistyczne, ale mimo wszystko my panujemy nad tym w całości. Ja nie mam managera, nie mam sprzątaczek, nie mam pani na recepcji, bo nie chcę mieć. Chcę, żeby ten klub miał charakter rodzinny, żeby każdy przybił ze mną piątkę, żeby klubowicze się akceptowali. Nie muszą się lubić, ale żeby się wzajemnie akceptowali, przywitali się ze sobą, bez zgrzytów, hejtów. 

Jeżeli znajdzie się osoba, która nie pasuje do całego towarzystwa, to prawdopodobnie tutaj nie przetrwa zbyt długo? 

Julita: Taka selekcja się sama tworzy. Ta osoba się po prostu nie odnajdzie w tym klimacie. Jeżeli wszyscy się znają, lubią i szanują to rzeczywiście, ktoś kto przyjdzie tutaj i nie poczuje tego klimatu to po prostu za długo tutaj nie potrenuje. Na rynku jest tyle klubów, ma taki wybór, że ja nie mam z tym problemu. 

Czuję to w 100%. Prowadząc WodGuru mam listę klubów, z którymi cały czas mam indywidualny kontakt, nie spieszę się nigdzie, bo będę musiał zatrudniać nowe osoby. Nowe osoby będą mnie odganiać od tego, żeby rozwijać produkt, bo trzeba będzie się nimi zajmować itd. To jest wówczas zupełnie inna ścieżka prowadzenia biznesu prawda? 

Julita: Zgadzam się. Są kluby na rynku, które idą w ilość i ja tego nie neguję, bo mają możliwość zatrudnić managerów, więcej coachów itd. My od tego uciekamy. 

W takich klubach zazwyczaj właściciel nie jest trenerem, osobą, której zależy na kontakcie ze wszystkimi, tylko ma swojego managera. 

Julita: Tak wtedy to jest po prostu czysty biznes, a u nas jest to bardziej pasja połączona z biznesem, czyli ja chcę robić to co kocham i chcę, żeby ktoś mi za to zapłacił. To jest super! (śmiech).

Nie da się lepiej prawda? 

Julita: Nie da się! 

Wracając do historii klubu. Dlaczego zdecydowaliście się, że w tym miejscu, a nie innym?

Julita: Poznań jest takim miastem, gdzie trudno wybierać klub po lokalizacji. Prowadzenie klubu CrossFitowego, czy też innego sportowego z ciężarami, bo to ma największe znaczenie, wymaga specjalistycznej przestrzeni. Ta przestrzeń musi mieć charakter przemysłowy, czyli musi być wysoką halą, być ulokowana w miejscu, gdzie nie ma bezpośredniego sąsiedztwa z innymi, czyli np. nie ma na górze albo w piwnicy pani Krysi, która pisze na komputerze, bo te ciężary, które my zrzucamy znad głowy powodują, że pani Krysia dostaje na głowę i po dwóch miesiącach użytkowania masz więcej skarg i zażaleń, niż pożytku z tego, że funkcjonujesz w tym miejscu. 

Oczywiście musisz być ulokowany w mieście, żeby komunikacyjnie wszystko zgrywało się w całość. Ludzie muszą jakoś do nas dojechać. Nie każdy ma samochód musi więc być niedaleko komunikacja miejska. W związku z czym, trudno powiedzieć, że szuka się miejsca po lokalizacji. Sprawdzasz to, co jest. Jeśli pojawiają się tego typu przestrzenie, bo w nowoczesnym budownictwie nie brakuje też tego typu powierzchni, tylko automatycznie cena wynajmu jest horrendalna. Klub CrossFit to nie jest do końca klub fitness, który zarabia na każdym metrze kwadratowym, gdzie postawisz 50 maszyn i każda z maszyn jest używana przez 50 osób. Przede wszystkim musisz mieć jakąś powierzchnię wokół siebie. Każdy klubowicz musi mieć jakiś metraż, na którym trenuje, aby nie zrobić krzywdy ani sobie, ani innej osobie z boku. Ta przepustowość klubu jest więc trochę inna niż klasycznego klubu fitness. Masz również ograniczoną przepustowość, jeżeli chodzi o ilość osób na grupie. Nie jest tak, że wrzucisz wszystkich do przysłowiowego jednego wora i po prostu przerobisz. Tak jak wspomniałam, to jest praca na poziomie indywidualnym. Pomimo tego, że pracujesz w grupie, to grupę musisz mieć ograniczoną liczbowo, bo przy 30 osobach, jak dasz ludziom sztangę, a nie są zaawansowani, to bardziej zrobią sobie krzywdę, niż sobie pomogą. W związku z czym trzeba to przeliczyć budżetowo. Zarówno wybór pierwszej, jak i drugiej lokalizacji był wynikiem przestrzeni, która odpowiadała naszym wymaganiom, aniżeli szukaniem dokładnie w tym miejscu tej przestrzeni. To tak nie działa. 

W obu przypadkach najpierw był klub, a później zamieszkanie?

Julita:Tak. Mieszkamy zawsze blisko. Przemieszczamy się za klubem. Chcemy być blisko klubu i to jest fajne. Nie tracimy czasu na dojazdy, bo rzeczywiście zarówno w przypadku Caffeine BarbellHangar mamy 300 metrów do domu. To jest super. W każdej chwili mogę pójść do domu, rano również nie ma problemu, żeby się przemieścić, nie jestem uzależniona od korków i nie tracę czasu na dojazdy.  

Za dużo czasu w domu też nie spędzacie? 

Julita: W ogóle. Ja śpię w domu. Dom to hotel (śmiech). Jednak to też wynika z tego, że teraz w tym drugim klubie zadbaliśmy o przestrzeń prywatną. I uprzedzając twoje kolejne pytanie to jest różnica między pierwszym, a drugim klubem. 

Pierwszy klub był, jak pierwszy dom – budujesz go bardziej pod kątem wynajmu, czyli szukaliśmy hali, która spełnia wymogi, ma zaplecze socjalne, są tam toalety, prysznice, są szatnie, jest miejsce do trenowania więc super. Dostosowujesz sobie tą przestrzeń do siebie, co oczywiście początkowo wiąże się z różnymi kosztami, które musisz wziąć pod uwagę. Koszt są mniejsze lub większe w zależności od tego, jak ta przestrzeń wygląda. Czy jest to zapuszczona hala, która nie ma nic, czy jest już tam na przykład łazienka, która jest przygotowana tylko wejść, wyczyścić i działać? Szukaliśmy wówczas tylko przestrzeni, skupiając się na tym, żeby to była przestrzeń treningowa i żeby była przestrzeń socjalna. 

Szukając drugiej hali już wiedzieliśmy, czego nam brakowało w pierwszej. W związku z tym, ten drugi dom, który buduje się już dla siebie powstał z wyciągniętych wniosków, na temat tego, czego brakowało nam w pierwszej przestrzeni. Na pewno czego nam brakowało to przestrzeni prywatnej, czyli miejsca, gdzie możesz sobie ugotować obiad, pójść się zdrzemnąć, popracować w zaciszu. Bez względu na to, czy klub jest pełen, czy jest pusty to jest to twoja przestrzeń. Brakowało nam oddzielnej sali do stretchingu, relaksu i wyciszenia po treningu nie tylko dla nas, ale i dla klubowiczów i brakowało nam miejsca, gdzie można by było potrenować na zewnątrz. W pierwszym klubie szał polegał na trzech schodkach wejściowych i na tym się kończyło. Tam musieliśmy sobie radzić inaczej. Tutaj w hangarze wszystko to mamy.

Po pierwsze mamy tak zwany coach room i wyposażyliśmy go sobie od A do Z, kuchnię pełnowymiarową z piekarnikiem, z maszynką do gotowania. Mamy zmywarkę. Mamy biuro, w którym pracujemy. Jest też przestrzeń do drzemki, spania itd. więc to bardzo ułatwia nam funkcjonowanie na co dzień, bo ja nie muszę żyć na pudełkach, nie muszę gotować w domu po nocach i przychodzić do klubu z gotowym jedzeniem tylko gotuję wszystko na bieżąco. Co jest też bardzo fajne, na mój użytek to…my w domu nie mamy jedzenia (śmiech). Przychodzimy do domu, żeby się położyć spać. Rano wstajemy i wychodzimy. W weekendy staramy się uciec gdzieś za miasto, żeby odpocząć, ale jak jesteśmy w Poznaniu to na śniadanie przychodzimy tutaj. 

Teoretycznie to mieszkanie nie jest wam potrzebne.

Julita: Nie jest, ale jest, bo tak naprawdę masz taką możliwość oddzielenia życia zawodowego od życia prywatnego, bo gdybyśmy spędzali tutaj 24 godziny na dobę to żyjesz w takim trochę zamkniętym świecie. Ten dom jest potrzebny, chociażby dlatego żeby złapać oddech. Po drugie, jeżeli ludzie wiedzieliby, że tu mieszkamy to prawdopodobnie nie mieliby skrępowania, żeby przyjść tu w niedzielę, bo i tak są na pewno w domu, a ja tylko sobie wejdę i z boku porobię trening. 

A więc są godziny zamknięcia klubu? 

Julita: Tak, są godziny zamknięcia i masz ten etap pójścia do pracy, rozpoczęcia i końca. Wychodzę i to jest mój czas. 21.30 jestem w domu i to jest czas dla mnie. Myślę, że to są też ważne rzeczy, bardziej chyba dla głowy. Ja po prostu zamykam jeden, wchodzę w drugi świat. To są dwa światy i to jest fajne, że cała rodzina jest ze mną i cała moja rodzina idzie ze mną do domu. Dom jest domem, a praca jest pracą. 

Po otwarciu Caffeine Barbell były dość mocno spartańskie warunki to trzeba przyznać. Po przejściu do nowego Hangaru to trochę przejście między niebem a ziemią. Czy można Caffeine nazwać sukcesem? 

Julita: Tak myślę, że tak. Część osób przyszła z Reeboka, część osób przyszła z zewnątrz. Wprowadziliśmy nową, inną jakość na rynek, bo po pierwsze w Caffeine rzeczywiście było spartańsko. Tam, jeżeli ktoś przychodził na trening, to przychodził naprawdę na trening, nie przychodził dla złotych ramek wokół luster, których tam nie było (śmiech). To było fajne, bo każdy kto spędzał czas w Caffeine, to robił to dlatego, że to była zajawka, że lubię to robić i robię to, bez względu na to, czy mam jeden prysznic czy dziesięć i tak to będę robić. To, że tam były spartańskie warunki to tez nie była nasza świadoma decyzja, po prostu w takiej sytuacji finansowej byliśmy, a Caffeine była klubem bardzo niskobudżetowym. Otwieraliśmy ten klub z oszczędności, zaskórniaków. To były początki, nie wiedzieliśmy, jak to pójdzie. Baliśmy się też inwestycji, stresowaliśmy się. Graliśmy va banque. Były myśli, co będzie jak nie wyjdzie? Zamykałam swoją firmę. Praktycznie z dnia na dzień poszliśmy w zupełnie innym kierunku, przynajmniej ja, bo Szymek czy Daniel zostali w temacie trenerskim więc im się tylko zmieniły okoliczności. Ja zamknęłam wszystko i zmieniłam swoje życie o 180 stopni. Dużo było stresu, ale to zagrało i okazało się, że to, że my mieliśmy zajawkę, pasję i chęci trenowania, to sprawiło, że ludzie do nas przyszli i z nami zostali. Część z nich została tutaj z nami w Hangarze pomimo tego, że znacząco zmieniliśmy dzielnicę. Przyjeżdżają z drugiego końca miasta. Jest takie fajne powiedzenie: ,,Za dobrym trenerem, jak za dobrym fryzjerem.” Trochę tak się czuję i to jest fajne, że oni widzą, że wkładamy serce w to, co robimy w 100% ze środka i to działa. 

Zakładając Caffeine przeszłaś w rolę trenera po raz pierwszy?

Julita: Tak! (dumnie). Byłam bardzo zestresowana. Długo nie prowadziłam zajęć dla osób początkujących, bo wbrew pozorom one są trudniejsze. Niewykwalifikowanemu coachowi, który nie ma doświadczenia łatwiej jest poprowadzić grupę zaawansowaną, niż poprowadzić fundamentalsy, on rampy itd. Tam trzeba zwrócić uwagę na każdy niuans, więc nie brałam się za początkujących, wchodziłam w grupę zaawansowanych, co podwójnie było da mnie trudne. Po pierwsze wchodziłam w świat ludzi, którzy trochę mnie znali i wiedzieli, że w sumie nie jestem trenerem. Dużo czytałam, uczyłam się itd., ale tej praktyki miałam niewiele. Tak jak się zaczynała Caffeine, tak zaczynałam też ja i trochę mnie to stresów kosztowało, ale strasznie mi się to spodobało. Jak sobie przypomnę siebie 4 lata temu to widzę, że przez ten czas zrobiłam gigantyczny postęp jako coach od momentu trenowania ludzi w Caffeine do teraz. Wtedy uczyłam się tych ludzi, uczyłam się odczytywać feedback. Nadal się uczę, ale teraz jest mi łatwiej.

Feedback w sensie czy ludzie są zadowoleni z danych zajęć?

Julita: Nie. To jest coś, czego wtedy nie wiedziałam, a teraz to wiem. Każdy z klientów przychodzi tu po coś, każdy ma inny cel i są ludzie, którzy przychodzą tutaj i potrzebują się zmiażdżyć. Oni przychodzą tu, bo maja stresującą pracę albo żona ich wykurzyła, albo muszą odreagować, mają potrzebę podniesienia adrenaliny. Oni chcą się dać zmiażdżyć. Wtedy ty przychodzisz i go ciśniesz. Tu mocniej, tu szybciej, jedziesz, biegniesz itd. 

I jest drugi typ klientów, który przychodzi tutaj też, żeby się zmęczyć, jednak nie potrzebuje tej adrenaliny tak bardzo. Jak zaczniesz miażdżyć takiego klienta to on zrobi wycofkę. Powie: ,,Sorry to nie dla mnieIle można? Po co?”  Musisz podczas pierwszych kilku zajęć poznać tego klienta. Podsumowując, ten drugi typ klienta przychodzi po to, żeby się zmęczyć zdrowo. Więc ty nie stoisz nad nim i nie mówisz: ,,Dawaj! Dawaj!”, a on znowu zaczyna płakać, że nie da rady, a ty znowu go ciśniesz. Nie! To nie o to chodzi. Mówisz mu: ,,Zwolnij, napij się, a teraz skup się i zrób to jeszcze raz”.

Przychodzi trzeci typ klienta, który nie wie czego chce i ty musisz to odkryć. Czy on lubi się dać zmiażdżyć, zmęczyć, czy on chce po prostu wyjść z domu, wyjść z pracy. Czasami czuję się trochę, jak psycholog. Oczywiście nie mam wykształcenia psychologicznego, aczkolwiek dużo na ten temat czytam o psychologii sportu i z pracy nad mentalnością. Dużo czasu na to poświęcam i to bardzo pomaga mi w nauce pracy z klientem. Nie możesz ich wszystkich wrzucić do jednego worka. Każdy ma coś innego. 

Ok, mieliśmy historię Juli od początku do Caffeine. Jakbyśmy dokończyli zdarzenia od Caffeine do teraz, bo dużo się działo prawda? Dużo zawodów i sukcesów…

Julita: …i porażek też (śmiech). Nie ma sukcesów bez porażek. Tak, dużo się działo. Zacznę od tego, że jak odpaliliśmy Caffeine to miałam głód treningowy. Najpierw bardzo chciałam startować wszędzie i wszystko robić. Chciałam być nieśmiertelna i naprawdę myślałam, że jestem nieśmiertelna. Szukałam ścieżki na siebie. Przyszedł taki moment, kiedy stało się kuku, a moja nieśmiertelność zderzyła się z rzeczywistością. Miałam operację kolana, zepsułam kolano. Jestem świadoma, wiem, dlaczego je zepsułam, to był wynik i efekt moich niedociągnięć w treningu, przeciążenia no właśnie…tej nieśmiertelności. Ta kontuzja kolana, która wykluczyła mnie z większej aktywności zawodniczej na prawie 3 lata ona mi dała bardzo dużo w głowie. W tej chwili mogę powiedzieć, że to była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Pomimo tego, że jest to uraz, który do końca zmienia sposób trenowania, bo nigdy już nie odblokujesz głowy pod kątem tego co się stało, że jednak coś się złego może się wydarzyć. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że jest to najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć, bo dostałam trochę ,,po mordzie”, trochę zwolniłam, trochę przemyślałam swoje zachowanie z treningu, ale nauczyłam się pracować z innymi tak, żeby u innych to się nie wydarzało. Poznałam metodologię treningową opartą na małych kroczkach. Teoretycznie jest to oczywiste, ale nie każdy to rozumie. Pracuje sama ze sobą bardziej świadomie i z klientem pracuję bardziej świadome. Przede wszystkim wiem, że jeżeli gdzieś są jakieś braki w zakresach to ciało kompensuje, a jak ciało kompensuje to ciało się psuje. Trzeba zacząć metoda małych kroczków, trzeba zacząć od bazy, trzeba zacząć od tego co jest u podstaw. Jeżeli nie wyeliminujesz dysproporcji na samym początku to to się odbije za jakiś czas, urazem większym bądź mniejszym. Jeżeli posłuchasz swojego ciała w odpowiednim momencie to ten uraz wyeliminujesz wcześniej, ale może się też zdarzyć, że zaczniemy zagłuszać te sygnały z ciała i jak zagłuszamy te sygnały z ciała (tylko trochę boli, to za chwilę minie, odpocznę tydzień…) potem nagle jest boom i myślisz sobie: ,,I co teraz?”. 

Robiłaś jakąś przerwę pomiędzy urazem a operacją? Próbowałaś się potem leczyć. Co właściwie ci się stało?

Julita: Tak trzy miesiące próbowałam się wyleczyć. Miałam lekarzy, próbowaliśmy to zaleczyć nieinwazyjnie. Miałam naderwane więzadła i niestety okazało się, że to naderwanie miało taką niefajną historię, że gdzieś się pobrudziło, coś weszło pomiędzy więzadła, one potem nie mogły się ze sobą połączyć itd. to naderwanie było dosyć poważne. Nie było to totalne zerwanie, nie miałam rekonstrukcji, ale trzeba było tam po prostu posprzątać. Taka ingerencja w ciało powoduje, że właściwie wracasz do punktu 0, a nawet wstecz. To spowodowało, że zmieniłam sposób myślenia o treningu, sposób regeneracji i zdałam sobie sprawę, że regeneracja ma naprawdę znaczenie. Dzięki temu teraz pracując ze sobą i z klientami, pracuję holistycznie. To rożni nową Julę od starej Juli. W tej chwili jak zaczynam pracować z klientem, to oczywiście na początku sprawdzamy zakresy ruchowe, urazy kontuzje itd. (bez względu na to, czy jest to klient, z którym pracuję indywidualnie, czy grupowo). Po drugie sprawdzam jak żyje, ile pracuje, ile śpi, ile je, co je. Czy ma świadomość dotyczącą zdrowego sposobu żywienia. Sprawdzam jego nastawienie do treningu. Czy przychodzi po to, żeby coś odreagować, czy on chce trenować, czy on musi trenować, bo ktoś mu kazał. Sprawdzam jego podejście do regeneracji, czy on oddycha głęboko w życiu. Czy on żyje zestresowany w świecie, bo jest robota, po się trzeba pogonić w wyścigu szczurów. Następnie wraca zestresowany do domu, bo trzeba dzieci odebrać, odprowadzić, nakarmić, zrobić zakupy…i potem przychodzi na trening i poziom stresu znowu rośnie, bo on musi zrobić wynik i nagle z tego co miało być dobre, ten trening, który miał mu pomóc w życiu przyczynia się do tego, że jego poziom stresu jeszcze bardziej rośnie. Jeszcze bardziej wraca do domu zestresowany i analizuje. Nie! Let it go! Faktycznie, jeśli popracujesz holistycznie z każdym z klientów, pomyślisz o każdym z klientów indywidualnie dopasujesz intensywność treningową do niego, zaproponujesz mu, jak zmienić żywienie, ile godzin powinien spać – bo to też nie jest tak, że każdy powinien spać 8 godzin, to są indywidualne kwestie. Ja na przykład śpię 7 godzin i to wystarcza, ale śpię dobrze i dbam o jakość tego snu. Niektórzy śpią 10 godzin, bo mają inny sposób na regenerację. To co robi po pracy i przed pracą, to co ustawia sobie w głowie, cały ten minset, to czy on będzie Reachem Freningiem, czy on wierzy w siebie, czy nie wierzy, czy ma wygórowane ambicje. Kiedyś w ogóle na to nie zwracałam uwagi.

W pewnym momencie pozbierałaś się po kontuzji. Skrupulatnie do tego podeszłaś. Jak szybko wróciłaś do zawodniczego trybu? Czy w ogóle nie odchodziłaś od tego?

Julita: Trudno powiedzieć. To był przypadek (śmiech). Nie planowałam wielkich powrotów. W moim treningu założyłam sobie jedną rzecz: 

Chcę być zawodnikiem, ale nie chcę być zawodnikiem za wszelką cenę.

Trenować długo i zdrowo i bawić się. W moim treningu trenuję bez akcesoriów. Nie trenuje w pasie, bo uważam, że mój corejest moim pasem i bardzo dbam o to, żeby zbudować sobie silne mięsnie głębokie, mięśnie brzucha, mięśnie core, żeby nie musieć się asekurować pasem. Nie trenuję w żadnych nadgarstnikach, nakolannikach itd. to jest też to, co odstawiłam. Uważam, że jeżeli moje ciało nie jest gotowe do pewnego ciężaru, ruchu to znaczy, że muszę je do tego przygotować, a nie że przekraczam tą granicę za wszelką cenę. Jak mam sesje weightliftingową i mam zrobić ciężkie lifty to ja od 3 lat nie zrzuciłam sztangi. 

Wszystko wchodzi?

Julita: Tak, ale wchodzi nie dlatego, że ja jestem silna, chociaż też, wiadomo, że jestem (śmiech). Wchodzi dlatego, że ja w momencie kiedy zaczynam tracić technikę to przestaję dźwigać. Rozumiesz? Nie dokładam. 

To jest coś, co ustalasz sobie z Szymonem, który robi ci programowanie? 

Julita: Tak, ustalamy sobie, że mam zrobić ciężki lift na dany dzień i ten ciężki lift na dany dzień, jest ciężkim liftem na dany dzień, a nie na przykład na życie (śmiech). Wiadomo, że są dni, kiedy robisz życiówki i to jest super, a są dni, kiedy ich nie robisz, ale nie dopuszczam do sytuacji, że przeciążam swoje ciało, bo moje ego mówi mi, że mam to zrobić i tak samo prowadzę klientów. Prowadzimy się w mądry sposób i mówię o tym zawodniczym myśleniu przez przypadek, bo mój pierwszy start po kontuzji to było Open w zeszłym roku. Wystartowałam w Open, bo Kuba Cieślik mi kiedyś powiedział, że powinnam wystartować. Naprawdę (śmiech). Wracaliśmy sobie do domu i powiedział: ,,A czemu ty byś nie wystartowała w Open?” Wystartowałam, to był mój pierwszy start i zajęłam pierwsze miejsce w Polsce w Mastersach. Zakwalifikowałam się do drugiego etapu, do TOP 200 na świecie, wskoczyłam tam na sto czterdziestą którąś pozycję więc sama siebie zaskoczyłam. Wystartowałam drugi raz w Open i poszło dużo lepiej, bo wskoczyłam do TOP 100 na świecie i to było super. Myślę, że wystartuję w następnym Open, ale to nie jest tak, że ja mam cele, że chcę być teraz tu w TOP 50, że chcę pojechać na Games’y (wiadomo w głowie myślę, że fajnie by było), ale nie jest to coś, co robię za wszelką cenę.

Startowałam w zawodach teamowych for fun w zeszłym roku na Węgrzech to było fajne doświadczenie. Wygraliśmy z Dawidem Gazdeckim, Karoliną Szubską i z Marcinem Reusem. Super team mastersów! Teraz zakwalifikowałam się do Spanish Throwndown i traktuje to jako nagrodę, trochę test dla mnie, bo będzie pływanie. W zeszłym roku jeszcze w ogóle nie pływałam, teraz zaczynam pływać, od roku się uczę. 

W takim razie do Hiszpanii? Na wakacje, czy na zawody?

Julita: Wyjazd jest wydłużony o jeden dzień więc z wakacjami nie ma to nic wspólnego, ale trochę hiszpańskim powietrzem pooddycham. 

Szymon też jedzie?

Julita: Tak, ekipa od nas z boxa jedzie, jest taka większa ekipa kibiców.

Co się wtedy dzieje z klubem?

Julita: Klub funkcjonuje. Funkcjonuje trochę inaczej, bo wiadomo nie jesteśmy w stanie pełnić godzinowo tego grafiku w 100%, bo nie mamy takiego zaplecza. Otwieramy klub na kilka godzin. Ustalamy, w których godzinach klub jest czynny i wtedy mamy do pomocy naszych coachów, czy zaprzyjaźnionych klubowiczów w zależności od tego, kto ma jaki czas. 

Czyli wybieracie trenerów z grupy?

Julita: Tak, trenerów z grupy i oni otwierają i pilnują klubu. Rozpisujemy treningi, które raczej nie wymagają technicznej umiejętności. Trening, który każdy może zrobić, nie krzywdząc się. Pierwszy raz wyjechaliśmy na zawody na Węgrzech, przedłużając spontanicznie wyjazd o dwa dni i ja po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że ja wyjeżdżam i zupełnie zapomniałam o Hangarze. Dostawałam wiadomości, raporty wieczorne, że wszystko jest w porządku, zajęcia się toczyły. Chciałabym kiedyś osiągnąć taki poziom, bo nasze wakacje są rzadko. Rzadko pozwalamy sobie na takie wyjazdy. Chciałabym kiedyś osiągnąć taki poziom w klubie, żeby mieć stałą ekipę, że klub poprowadzi się sam, bez nas. Mamy dopiero 2 lata tu w Hangarku i myślę, że jeszcze damy sobie trochę czasu na to wszystko. Jeszcze chwilę…

Czujecie jakieś inne rzeczy, których wam brakuje, np. takie wyjazdy? Macie jakieś potrzeby, które przez to, że jesteście tutaj we dwójkę i musicie ogarniać cały klub na sobie nie są spełnione?

Julita: Ostatnio się nad tym zastanawiałam, czy mi czegoś w życiu brakuje. Jem, śpię, trenuję. Jest doskonale. Ustawiłam sobie tak grafik pracy i dnia, że mam czas dla siebie, na trening, który też nie jest krótki i znajduję sobie czas na odpowiednią regenerację. Oczywiście wymaga to ode mnie dosyć dużej dyscypliny, bo muszę się położyć codziennie spać o 22, nawet w lato, gdy dzieci się jeszcze bawią w piłkę ja już idę spać. To jest moja decyzja. Chcę się regenerować więc musze tego rytmu przypilnować. Mam tutaj super ludzi, mam super atmosferę, mam tu swoich przyjaciół, moja rodzina jest ze mną, mój pies jest szczęśliwy. Czego mi brakuje? Jedynej rzeczy, której mi brakuje to są podróże. Ale, nie traktuję tego jako minus, bo myślę sobie, że kiedyś to wszystko nadrobię. Teraz zbieram marzenia, a jak już będzie mnie na to stać czasowo i finansowo to wtedy to nadrobię. 

Tak jak powiedziałaś, dopiero minęły 2 lata. Jaki jest plan na przyszłość? Jak to będzie działać? Co będzie się działo za 5 lat?

Julita: Szczerze mówiąc mam nadzieję, że nie zmieni się za dużo. Tak jest dobrze. Chciałabym za 5 lat móc wyjechać na 2 tygodnie. Do tego dążę, uzyskać taki team, zespół coachów i tak to zorganizować, że będziemy w stanie spakować walizki, psa i poleżeć 2 tygodnie na plaży. Chyba nie chciałabym nic więcej zmieniać. Chciałabym się doskonalić, być lepszym coachem, poszerzać swoją wiedzę z zakresów psychologii, treningu itd. Chciałabym bardzo rozwinąć dziedziny uzupełniające, które mamy tutaj w klubie: triatloniści, bieganie, pływanie, rower. 

Nie widzę w klubach zajęć dodatkowych, specjalistycznych, a wy macie tego dużo. Skąd to się wzięło? 

Julita: Mamy pływanie, bieganie, gimnastykę, weightlifting, jogę.

Te zajęcia są raz, dwa razy w tygodniu. Macie dużą frekwencję na tych zajęciach?

Julita: Tak, jest grupa osób, która tylko na to przychodzi. Ludzie, którzy przychodzą tu tylko na jogę, bo to im daje dużo. Są ludzie, którzy przychodzą tylko na pływanie, bo na przykład nie maja czasu na inne rzeczy. Skąd to się wzięło? Zaczęło się od tego, że ja również chciałam pracować z tymi trenerami. Jako zawodnik uważam, że nie jestem alfą i omegą i mój coach (z całym szacunkiem i miłością do niego) nie potrafi mnie poprowadzić i nauczyć mnie pływać, albo nie potrafi nauczyć mnie dobrze biegać, bo nikt z nas nie jest trenerem totalnym. Każdy z nas specjalizuje się w czymś. W związku z czym, postanowiłam znaleźć trenerów, którzy się w tym specjalizują. Potem pomyślałam sobie, że skoro ja tego chcę i potrzebuję to, dlaczego nasi ludzie też nie mają tego dostać? 

Czy aktualnie korzystasz ze wszystkich tych zajęć?

Julita: Tak. Ze wszystkich. Biorę udział we wszystkich zajęciach, które są dodatkowe. Nawet jeśli nie daję rady fizycznie to jestem po prostu z boku i obserwuję, bo się też uczę. Uczę się ich metod treningowych. To jest inna metodologia treningowa niż moja. Biorę od nich energię. Oni widzą we mnie wyzwanie dla siebie. To wszystko działa w dwie strony – sztywna crossfitera, która ma zacząć pływać i jest mega pospinana. Jestem dla nich challengem. Na tym też polega to holistyczne podejście, że to nie tylko naparzanie, że to jest również praca na drążku, strictly, maselapu, gimnastyczne ustawienie w pozycji stania na rękach. CrossFiterzy nie chodzą ładnie na rękach. My chodzimy ,,na banany” i to nie jest do końca fajne więc uczymy się tej świadomej pracy z ciałem. Myślę, że to ma przełożenie na jakość naszej usługi, żeby rzeczywiście popróbować różnych rzeczy. Od jakiegoś czasu mamy również saunę w boksie i to też nie jest przypadek. Pomyślałam sobie, że potrzebuję sauny i oni też potrzebują. Sauna to fajna forma na regenerację, więc zróbmy saunę! Wszystko co robimy w klubie nie robimy tylko dla siebie. Robimy to dla wszystkich, dla nas, wszystkich razem i my też z tego korzystamy. 

Macie jakąś liczbę klubowiczów, która wam aktualnie wystarcza, czy chcielibyście mieć więcej? W ogóle myślicie o tym? Jakie jest wasze biznesowe podejście?

Julita: Ja ufam procesowi. Możemy jeszcze przyjąć klubowiczów, a to wynika z tego, ale jak spojrzysz sobie na grafik i halę to tego nie widać, bo sale są wypełnione po brzegi. To wynika z tego, że my prowadzimy i programujemy Hangar w taki sposób, że oni trenują 5 dni w tygodniu.  Z biznesowego punktu widzenia odpowiem, że to nie jest dobre, bo idealny klient to jest taki, który kupi karnet, przyjdzie raz w tygodniu, kasa jest na koncie i to tak działa. Ja zdecydowanie wolę mieć takich ludzi, którzy rzeczywiście tu przychodzą, dostają czego chcą i wychodzą stąd zadowoleni. To jest najlepsza reklama dla mojego klubu. 

To jest jedyna reklama waszego klubu?

Julita: Nie, my robimy różne rzeczy. Inwestuję w reklamę w MS, mieliśmy czas, gdzie wieszaliśmy banery, coś w Google itd., ale to nie jest moja podstawa wizerunkowa. Chcę zbudować wizerunek na tym, co robię.Nie chcę sprzedawać komuś kota w worku. Nie chcę zrobić podświetlanego banneru: ,,Przyjdź do nas! Zrobimy z ciebie Richa Froninga”. Zdecydowanie wolę, żeby wyszło stąd 30 zadowolonych osób i powiedziało swoim znajomym, że są zadowoleni, albo żeby ci znajomi zauważyli u nich zmianę. Ja dostrzegam tę zmianę u naszych klubowiczów, że to nie jest zmiana tylko na poziomie fizycznym. Oni zmieniają też myślenie o życiu, o świecie, o sobie. Zaczynają się sami kochać. 
Chodzi o takie selflove. Akceptację tego, gdzie ja jestem. Kochać siebie samego. Akceptować to, gdzie się jest. Wiadomo, że się parują, bo pasja zbliża ludzi, natomiast bardziej chodzi o to, że oni wychodzą z taką akceptacją tego kim są, gdzie są i oni są cały czas hungry to improve. Cały czas chcą pójść o krok dalej. Ostatnie moje takie przemyślenie: mamy więcej kobiet niż mężczyzn. 

To się chyba rzadko zdarza? 

Julita: Właśnie to ostatnio mnie bardzo zaskoczyło, że mam bardzo dużo dziewczyn. Postrzegam to trochę jak nasz mały sukces, bo do CrossFitu, do ciężarów i do takiego treningu jest dużo trudniej przekonać kobiety. Natomiast rzeczywiście mamy dużo kobiet i one są mega zadowolone i uważam, że to działa. Myślę, że my sprzedajemy też im taką filozofię życiową. Jeżeli proponujemy jakąś usługę to my nie sprzedajemy im niczego, czego sami nie próbowaliśmy. Programowanie, które jest na tablicy to jest zmodyfikowane programowanie, które sami praktykujemy, trenujemy. Jeżeli ja proponuję im jakiś system żywieniowy to znaczy, że ja też tak jem. Swoim działaniem pokazuje im że to działa i oni patrząc na to robią tak samo, zaczynają trochę mnie kopiować. Prawdopodobnie gdybym ja nie chodziła na zajęcia z jogi, frekwencja była by niższa, ale my uczestniczymy w tych zajęciach, bo dostrzegamy, że to wyedukowanie, rozciągnięcie i przygotowanie przełoży się na jakość treningu na sali na dole. Nic nie wymyślam. Najpierw testuję potem im to daje.

Zbyt różowo to wszystko brzmi. Porozmawiajmy o jakichś rzeczach, które nie są fajne. Ludzie często otwierają klub i mówią, że myśleli, że będzie zupełnie inaczej. 

Julita: My po prostu robimy to co kochamy. Nigdy nie słyszałam
dd Szymona, mi również się nie zdarzyło na etapie pracy trenerskiej żebym powiedziała: ,,Boże idę do roboty!” Nie mam tego w głowie. Ja to lubię. 

Gdyby u was nie było klientów to nie byłoby tak różowo i kolorowo? 

Julita: Gdyby nie było klientów to nie. Wiadomo, że są ciężkie momenty.

Robicie jakieś rzeczy, które sprowadzają klientów do was. To, że wszyscy mówią na ciebie ,,szefowa” to nie jest przez przypadek. Jakie są rzeczy, które trzeba i warto mieć, żeby wszyscy chcieli przychodzić do klubu?

Julita: Zadajesz trudne pytanie. Myślę, że trochę uczę się być liderem i przewodnikiem. Ja jestem wizjonerem i takim dreamerem, a Szymon jest realistą. Ja mówię: ,,Zróbmy to, chodźmy, pojedźmy…”. Szymon mówi: ,,Dobra, dobra, poczekaj trzeba to policzyć” (śmiech). Tak to wygląda. 

To idealnie się dobraliście.

Julita: Myślę, że tak. Dzięki temu jest zachowany balans. Jeżeli pytasz mnie o rzeczy, które są niefajne to musisz sprzątać kible. To jest niefajne (śmiech). Musisz czasami przekroczyć granicę. Ja na przykład bardzo dbam o to, żeby Hangar był czysty. To ma naprawdę duże znaczenie. My naprawdę dużo energii poświęcamy na to, żeby był tu porządek. 

Myślę, że nie wszystkie kluby sobie radzą. Nie wszystkie kluby mają to coś, co daje im bazę klubowiczów, która daje im spokojnie funkcjonować. 

Julita: To też jest w głowie. To też nie jest tak, że do nas co miesiąc przychodzą nowi. Prowadzenie klubu sportowego to jest biznes sezonowy. Jest dużo ludzi w styczniu – postanowienia noworoczne. Potem jest off. Potem jest dużo ludzi na wiosnę, ale jak zaczyna być ciepło, jak się zrobi lato to zaczyna się znowu spadek. Ludzie mówią sobie, że zamiast karnetu potrenują na dworze. Przychodzi wrzesień, październik i studenci więc znowu jest boom. Potem przychodzą święta Bożego Narodzenia, czas kiedy masz najwięcej wydatków i znowu masz zjazd. Prowadząc klub musisz się przygotować na te miesiące, które są niższe.

Czyli odkładać? 

Julita: Raczej tak. My próbujemy wyrównać sobie budżet. Jeżeli jest dobry miesiąc to wiemy, że z tego miesiąca za dwa będzie niżej to odkładamy. 

Robicie sobie jakieś wynagrodzenia? 

Julita: Tak, są wynagrodzenia. Wiadomo, najpierw płacisz wszystkie rachunki, patrzysz co zostało i podejmujesz decyzję, czy po pierwsze primo jest jakaś inwestycja, którą trzeba zrobić. Sprzęt to jest jedno, ale na przykład popsuje się prysznic. Rzeczy się psują, one są używane albo na przykład musisz mieć na hydraulika, ogrodnika itd. Zawsze ten budżet trzeba na coś przeznaczyć. Brać pod uwagę, że ta sezonowość jest w miarę stała. A więc to nie jest tak, że nie możesz przewidzieć, ale to też się zdarza. Te wypłaty są różne. Powiem tak prosto z mostu. Kokosów nie zbijesz na tego typu biznesie. Nie powiem, że stać mnie na miesięczne wakacje na Malediwach, bo to po prostu tak nie jest. To wszystko jest na poziomie akceptacji, przygotowania do tego. Brzmi różowo, a nie zawsze jest. To wszystko jest kwestią nastawienia w głowach. Postanowiliśmy, że nasze potrzeby są takie, a nie inne. Nie potrzebuję willi za miastem do szczęścia, mega wypasionych samochodów i wakacji za miliony monet, bo to co robię sprawia mi fun. Wiadomo, że czasem jest fajnie, a czasem mniej fajnie. Nie zawsze jest różowo, ale to jest kwestia nastawienia w głowie. 

A propo tej sezonowości. Czy to jest tak, że zatrzymujecie sobie osoby na dłużej, czyli chodzą do was regularnie na treningi i zostają na cały rok, a nie tylko od stycznia do marca aż im się znudzi?

Julita: Tak. Mamy bardzo dużą grupę stałych klientów. Staramy się tak programować, żeby ci ludzie złapali na tyle bakcyla, że bez względu na warunki atmosferyczne na zewnątrz chcą tu przyjść. Bez względu na wszystko mają potrzebę bycia tutaj. 

To jest trochę odwrotne podejście do MultiSportowego? 

Julita: Zdecydowanie, dlatego nie mamy w ogóle MultiSportu i nie planujemy tego typu rozwiązań z dwóch powodów. Po pierwsze za duża przypadkowość. MultiSportowcy kojarzą mi się ze zrywami: ,,Robię, a potem 3 miesiące off”. Nie mówię, że zawsze są nieregularne, po prostu to jest taka tańsza forma. Druga rzecz to jest przepustowość klubu. Przy MultiSporcie nie jestem w stanie zapanować nad pewnymi falami ludzi, a nie lubię odmawiać. Umiem odmawiać, bo jestem asertywna, ale nie lubię. Wówczas pojawiłaby się większa anonimowość tych ludzi. My chcemy stworzyć klub rodzinny, gdzie wszyscy się znają, lubią i szanują. To jest podstawa. 

Szymon ma swoje programowanie. Robi je również tu dla wszystkich w klubie? 

Julita: Tak. To jest mistrz! On robi kilka programowań równolegle. 

Jaki to ma wpływ na cały klub? Jakie to ma przełożenie, jeżeli chodzi o dobre programowanie w klubie? 

Julita: Myślę, że najważniejsze. Największe. 

Aż tak?

Julita: My nie mamy kontuzji. U nas ludzie się nie kontuzjują i to wynika z programowania. 

Czyli to nie jest kopiuj – wklej

Julita: No way! Nie chcesz wiedzieć, co się dzieje, jak Szymon zasiada do programowania (śmiech). W klubie mamy podział na różne poziomy zaawansowania i każdy z nich ma swoje programowanie. Program dla początkujących on ramp, fundamentals, hangar program dla ludzi po rocznym doświadczeniu, którzy nie są jeszcze na zaawansowanym poziomie i advance. Te 4 programowania, są programowane co tydzień od nowa. Każde z tych 4 odnóg programowych ma swoje indywidualne programowanie. Mistrzostwo Szymona polega na tym, że te programowania się na tyle przeplatają, że osoba, która jest głodna treningu i ma predyspozycje (bo to ma ogromne znaczenie) może otrzymać dwa programowania jednego dnia. One są na tyle z głową ze sobą zgrane, że zaspokajają klubowicza trenującego od kilku lat, dla którego godzina zajęć jest za krótka. Unikamy samowolek na open gym. To nie chodzi o zrobienie przypadkowego treningu. Te trzy programowania (on ramp to jest osobna historia) składają się w taką całość, że grupa zaawansowana może przyjść na inną godzinę. To jak programujesz i jak prowadzisz klientów ma ogromne znaczenie.  
To wszystko też nie jest takie różowe, że np. masz fundamentals i przychodzą sami fundamentalni. Ale grafik jest tak złożony, że nie wszystkim pasuje przyjście na fundamentalsy w dany dzień. Przychodzą wtedy na bardziej zaawansowane zajęcia i tu pojawia się umiejętność skalowania, dopasowania i znajomość słabych i mocnych stron klientów. Jeżeli przychodzi do mnie osoba na poziomie fundamentalnym na trening advance, bo nie mogła o innej godzinie to ja w odpowiedni sposób przeorganizuję i przeformuję ten trening, że ten, który jest zaawansowany się zabawi i będzie fajnie, a początkujący też się zmęczy zdrowo i nie zrobi sobie krzywdy. To ma bardzo duże znaczenie. Ten brak kontuzji to jest przede wszystkim efekt programowania. Wracamy do podstaw. Nie robimy kippingu, budujemy bazę siłową, gimnastyczną tylko w strictach. Jak dostaną na advansie kipping handstand Push-Up to okazuje się, że wolą robić strict. Zdarzyło się tak ostatnio na grupie zaawansowanej. To w jaki sposób prowadzimy zajęcia powoduje, że oni wiedzą, że tutaj nie ma przypadków, wiedzą po co to robią wiedzą, dlaczego ten ruch jest połączony.

Szymon ma swoje programowanie, które się nazywa HNGR. Czy on jest w stanie programować coś dla innych, dla klubów?

Julita: Kluby nie. On prowadzi również zawodników. Zawodniczo jest w stanie zaprogramować każdy poziom. Od czasu kontuzji ja również jestem na HNGR. Kuba Cieślik nie. Kuba sam siebie programuje i robi to też z głową. Szymon rzeczywiście wysyła w świat swoje programy. Wielki ukłon dla niego jako do coacha, bo ja nie jestem przeładowana. Trenuje dużo, ale nie jestem przeładowana. Budzę się rano i jestem zdrowa. Nic mnie nie boli. Następnego dnia jestem w stanie wejść w sesję. Wszystko jest dokładnie ładnie ułożone, że rzeczywiście ten progres jest dostrzegalny gołym okiem. Pomimo tego, jak to Szymon kiedyś powiedział: ,,W twoim wieku brak regresu jest już progresem”  to nadal mam progres (śmiech). Cały czas idę do góry, a Szymon nauczył mnie tego, żeby trenować z głową. To nie jest tak hej – ho do przodu. Na Szymona programowaniu na pierwszym etapie po kontuzji, w momencie programowania tej bazy prawie wcale nie robiłam CrossFitu. Pamiętam jak w zeszłym roku pojechałam na kwalifikacje do Budapesztu. Jechałam do Łodzi z teamem i jednego dnia musieliśmy zrobić dwa treningi, bo w sumie był już deadline. Oni się mnie pytali, jak tam treningi CrossFit? A ja CrossFit nie robiłam od pół roku. Było wielkie zdziwienie, a potem zajęliśmy pierwsze miejsce i w kwalifikacjach i w zawodach więc to działa. Szymona programowanie w całości polega więc na tym, że to nie jest robienie wyniku za wszelką cenę tu na sali, tylko budowanie podstawy, bazy po to, żeby jak przyjdzie dzień testu, to ty dowiadujesz się tak naprawdę co potrafisz. 

Zatrzymując się na temacie programowania w klubie. Korzystacie z WodGuru. Czy każdy z klubowiczów ma dostęp do treningów na jakiejś konkretnej zasadzie? Jak oni widzą programowanie?

Julita: Widzą programowanie na cały tydzień. Oni widzą wszystko, co się wydarza na cały tydzień. Kiedyś zastanawialiśmy się czy to ma sens, bo sobie wybierają, ale z drugiej strony uważam, że to ma sens. Musisz wiedzieć, jak zjeść, jak sobie zorganizować życie pod trening. Ukłon w twoją stronę Tomasz, bo WodGuru to doskonałe narzędzie. Uwielbiam i sama nie wyobrażam sobie funkcjonowania klubu bez systemu WodGuru. Naprawdę jest spoko i to jest narzędzie do zarzadzania klubem fitness, które bardzo mi pomaga w administracyjnym temacie, którego nie lubię. Rzeczy księgowo – administracyjne są najgorsze, a musisz je ogarnąć. Rzeczywiście to działa, a nawet jak nie zadziała to jedna wiadomość do ciebie i już działa.  

Jak wygląda dzień działania klubu pod kontem systemu WodGuru? Co kto robi, jak to wygląda, kto to zapisuje, jak sprawdzacie?

Julita: WodGuru wykorzystuję przy administracji karnetów, to jest mój zakres pracyNa koniec dnia klikam, że przedłużam dostęp do karnetów i to mi w sumie najbardziej pomaga. Dla Szymona programowanieto jest główna sprawa. Oprócz tego, system do zarządzania klubem WodGuru daje mi kontrolę. Sprawdzam obecność na każdych zajęciach. Każdy z nas sprawdza. Wszyscy się sami zapisują, my sprawdzamy obecność, zapisujemy. W systemie WodGuru bardzo cenię sobie również raport. Wtedy wiem, które zajęcia są najbardziej oblegane, które mniej. Widzę, jak to działa w perspektywie miesiąca, w perspektywie roku widzę, jak to działa. Jaki był przychód z karnetów, ile było nowych, ile się zaktualizowała? Na bieżąco to wykorzystuje. Mega ważny w systemie do zarządzania klubem WodGuru jest dla mniemailing. Naszą filozofię treningową i inne różne ważne rzeczy wysyłamy ludziom, bo się dzielimy naszą wiedzą i lubimy to robić. Z założenia miało to być bardzo regularne. Ta regularność gdzieś tam szwankuje, bo czasu brak. Kradniemy sobie weekendy dla siebie, bo nie da się pracować 7 dni w tygodniu, a weekend jest jedynym czasem, gdzie można usiąść napisać coś od siebie. 

Jakie są pomysły tych mailingów? 

Julita: Poza rzeczami organizacyjnymi, informacyjnymi, okolicznościami, wysyłam mailing dotyczący koncepcji żywieniowych, artykułów, które sami piszemy, nasze nowe wizje i marzenia. To jest fajne narzędzie. Jedyne czego bym potrzebowała to to, żeby z listy mailingowej wyklikać sobie osoby, które chcę dołączyć. Żeby dodać maile osób, które nie są w systemie, bo mam dodatkową listę osób (klientów personalnych), które nie są w systemie, nie figurują. Tego chyba nie ma? 

Możesz dodać ich jako gość wtedy zostaną. 

Julita: Uprzedzając też twoje pytanie o to, co bym poprawiła w WodGuru? Mam jedną myśl. Może ja po prostu tego nie ogarnęłam. Czy jeden klubowicz może mieć dwa różne karnety w różnych terminach?

Tak. Masz możliwość robienia subkont. Klubowicz może się przyłączać i ma tak jakby dwa subkonta na jednym koncie. To właśnie służy też do tego, żeby do rodzica dodać dziecko. 

Julita: Super tego mi brakowało i nie wiedziałam, jak to ogarnąć. Mamy też dodatkowe karnety tematyczne więc super! Już mi niczego w systemie WodGuru nie brakuje. 

Apropo dzieciaków. Czy to jest istotne, żeby mieć zajęcia dla dzieci? Jak to się przekłada na rodziców? Czy oni też wtedy trenują?

Julita: My nie jesteśmy klubem dla dzieci. To była pierwsza rzecz, którą sobie powiedzieliśmy. 

Chciałbym przejść do zajęć dla dzieci i do Rysia. Krótkie wprowadzenie. Kilka lat temu przyprowadziłem Rysia do Caffeine na zajęcia, a teraz Rysio prowadzi zajęcia dla dzieci. Z tego co ja widzę, te zajęcia cieszą się bardzo dużą popularnością. Rysiu jest niesamowity, jeśli chodzi o tego typu zajęcia. 

Julita: Sama z chęcią biorę udział w zajęciach Rysia (żartobliwie, śmiech).Ryszard, czyli Marcin prowadzi nam bardzo często rozgrzewki, gdy jesteśmy na wyjazdach, gdy wyjeżdżamy na campy. Sama chętnie z tego korzystam, bo to naprawdę doskonała zabawa. Zaczęło się od tego, że w starym klubie próbowaliśmy prowadzić zajęcia dla dzieci, natomiast ja nie mam kompletnie do tego podejścia. Nie mam cierpliwości. Nie umiem. Z dorosłymi mi się doskonale pracuje, ale zajęcia z dziećmi to jest hardcore. Kiedyś pomyślałam, żeby zrobić zajęcia dla dzieci, bo mamy teraz fajne warunki, wysoką halę, ale powiedziałam, że ja nie będę tych zajęć prowadzić. Szymon powiedział, że też nie. Wpadliśmy na pomysł z Rysiem, zaproponowaliśmy mu, żeby się tym zajął i zaczęliśmy od maluchów. Na początku mieliśmy jedną grupę dzieciaków – maluszków w soboty o 10.00. 

Potem się okazało, że jest też zainteresowanie zajęciami dla starszych dzieci, na stworzenie kolejnej grupy. Rysio doskonale radzi sobie doskonale. Wchodzi 15 – 20 osób i on to ogarnia i radzi sobie z tym. Dzieci uczy się koordynacji ruchowej (to nie jest CrossFit) np. tory przeszkód, wyścigi, zabawy, berki. On ma doskonałe podejście dydaktyczne. To są takie socjalizacyjne historie, żeby dzieci się ze sobą dogadywały, uczyły się siebie, szacunku do siebie. To są ważne rzeczy, bo dzieci nie umieją przegrywać. Wszystko ma swoje ręce i nogi. 

Później stwierdziliśmy, że skoro pojawiła się grupa starszaków, to robimy teensy. Teensy spotykają się dwa razy w tygodniu w środę o 19.00 i w sobotę o 11.00. Tu już zaczyna się trening, trochę gonienie się, rywalizacja, tory przeszkód bardziej hardcorowe, gdzie trzeba się naprawdę wysilić. Wcześniej była niechęć do zmęczenia się, ale teraz te dzieciaki naprawdę wbijają tu z chęcią i rzeczywiście Marcin doskonale sobie z nimi radzi. Czasami jak patrzę na te tory przeszkód to sama bym tak chciała. Fajnie to działa.

Czy to ma jakieś przełożenie na starszych?

Julita: Myślę, że ma. Rodzice przychodzą z dziećmi, obserwują i rzeczywiście zdarza się, że przychodzą i pytają, jak trafić na grupę dla dorosłych? Kilka mam i tatusiów z grupy dziecięcej przyszło, zostało i trenują. My nie stworzyliśmy grupy dzieciaków po to, żeby zwerbować rodziców. To się dzieje samo, ale w sumie myślę, że to fajnie działa, bo celowo ułożyliśmy w soboty zajęcia dla dzieci tak, żeby ci rodzice mgli wejść na grupę, zrobić swój trening, a w tym czasie dzieci się na górze zmęczą. Potem pakują się razem i jadą do domu i mają super sobotę. Trening teensów w środę pokrywa się też z owocem biegowym. Uważam, że czym skorupka za młodu…

Ja mając miesięczną córkę, nie mogę doczekać się dwóch rzeczy. Pierwsza, kiedy pójdę z nią do kina na bajki. Druga, kiedy przyprowadzę ją na zajęcia do Rysia. 

Julita: Tutaj już 2 latki przychodzą więc już za chwilę (śmiech).Wiadomo, że to bardziej jest socjalizacyjna strona niż ruchowa, bo te dzieciaczki nie za bardzo jeszcze potrafią coś zrobić, ale siedzą tutaj i oswajają się z faktem, że inne dzieci są z boku. To ma znaczenie w rozwoju dziecka. 

Twoje posty na Facebooku są bardzo motywujące. Czytasz, kombinujesz, rozwijasz się. Gdybyś miała polecić jakieś lektury? Niekoniecznie muszą być książki. Może blogi, podcasty itp.?

Julita: Mam mało czasu na czytanie więc słucham. Podcasty to dla mnie fajny kanał, bo np. jeżeli masz 40 minut na rowerze to odpalasz i słuchasz. 

  • Chasing Excellence by Ben– człowiek, który postawił mnie na nogi. Absolutnie! Spoko kanał, dużo fajnych rzeczy nie tylko z perspektywy coachingowej, zawodniczej, ale też życiowej. Fajnie układa głowę. 
  • Elite mentality Cyprian Majcher – polski podcast, przesłuchałam w sumie wszystkie po kilka razy, bo bardzo mi się spodobały. Mega dużo fajnej wiedzy. 
  • Mała wielka firma – podcast, który też gdzieś tam zaczepiam, nie tylko z perspektywy sportowej, ale też biznesowo dużo mi daje. 
  • The WAG
  • Charyzmatyczny– niedawno odkryłam, ale jeszcze nie zgłębiłam. To taka nowość u mnie w głowie. Jest o mindfullnes, mindset, o realizacji. 
  • Impact theory

Na których tematach się najbardziej koncentrujesz? 

Julita: Na wszystkim. Uważam, że w tym co robię znaczenie ma to jak jeść, jak żyć, jak oddychać, jak spać, jak trenować. 

To są rzeczy, które cię już dotyczą, czy szukasz nowych tematów? 

Julita: Nowych. Jestem bardzo otwarta na wszystko. 

Jakie macie rady dla osób, które zamierzają otworzyć klub fitness? 

Julita: Jeśli nie lubicie tego robić, to tego nie róbcie (śmiech). Naprawdę ta zajawka ma największe znaczenie.

Ok, a jeśli ktoś lubi trenować innych, ale ma zerowe podejście do biznesu albo się boi przejść na swoje? Co wtedy? To też zadziała? 

Julita: Tak ja też się bałam. Pewnie, że się bałam! Zawsze jest jakiś element ryzyka w tym wszystkim. Nie ważne czy otwierasz klub sportowy, czy jakikolwiek inny biznes. Zawsze ryzykujesz, że to nie wyjdzie. Wszystko jest w twojej głowie. Jeżeli dasz sobie prawo do porażki to znaczy, że ta porażka tylko cię wzmocni, bo sukces jest suma porażek. Warto się nastawić na to, że to nie jest tak, że otwierasz klub i z dnia na dzień masz kokosy. Trzeba się trochę napracować, żeby osiągnąć ten efekt. Cierpliwość, dużo pasji i ciągły rozwój. Nie wystarczy, że zrobisz kurs trenerski. To jest kupę roboty, dużo czytania, poszerzania granic, poszukiwania rozwiązań. Jak zaczynasz pracować z ludźmi to ważna jest umiejętność odpowiedniej reakcji na to, co się wydarza, ale też elastyczność nie tylko w tym jak pracujesz, ale też godziny pracy. Np. w święta ludzie chcą trenować, bo mają wolne, a więc to też musisz wziąć pod uwagę, że pewne rzeczy musisz zaakceptować. Jeżeli ktoś ma w sobie zajawkę i lubi to robić i sprawia mu to fun to to zadziała. 

Jest jeszcze jedna rzecz i takie moje przemyślenie po tych latach, że nie możesz na klientów przerzucać swoich oczekiwań albo swojego ego np. ja sobie wymarzę, że ty zrobisz muscle upa w 3 miesiące, więc przez te 3 miesiące będę cię tak katować, aż to zrobisz. Musisz jako trener zaakceptować proces, który ma przejść klient. Bardzo często zdarza się tak, że trenerzy próbują zbudować swoje ego na klientach. 

Każdy ma z nich swoją ścieżkę i ja mam swoją, ty masz swoją. Każdy kto tu przychodzi, musi przejść przez pewien proces, etap i chyba to może być najczęstszy problem w świecie trenerskim. Żeby ci klubowicze, zawodnicy byli super sprawni, a to tak nie jest, bo w pewnym momencie to się dzieje za wszelką cenę.

Więc co zrobić? Skupić się na ich zdrowiu? 

Julita: Tak na zdrowym rozwoju każdego z nich. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że naprawdę oni jeszcze 8 godzin przesiedzą za biurkiem, albo 10. Że oni muszą wyprowadzić psa, nakarmić dziecko, że dziecko im się budzi 15 razy w nocy, czyli nie ma przespanej nocy. Ja każdą sesję grupową czy indywidualną zaczynam od pytania: ,,Jak się masz?”, w sensie czy coś cię boli, czy się wyspałeś, jaka jest twoja dzisiejsza dyspozycja, bo ja dopasuje pod te odpowiedzi trening. 

Zakładam trampki i lecę na trening sprawdzić, jak wygląda to w praktyce. Piąteczkę zbijam.

Julita: Było mi bardzo miło. Dziękuję ci bardzo.